Obserwując w swojej pracy zachowania
osób z zaburzeniami emocjonalnymi, objawiającymi się nałogowym
używaniem substancji lub zachowań (w tym miejscu celowo nie używam
słowa „uzależnionych” ) zauważam wiele różnych
prawidłowości. Także te pośród nich, które są przynależne
płci. W większości grup terapeutycznych dominującą grupą są
mężczyźni. W większości zespołów terapeutycznych dominującą
grupą są kobiety. Czy i jakie może to mieć skutki dla pracy
terapeutycznej? Według mnie znaczące. Kobiety będące w
mniejszości w czasie zajęć grupowych najczęściej nie docierają
do istotnych dla ich procesu zmiany elementów, z których składa
się ich nałogowy sposób życia, doprowadzający do załamania
systemów wartości jakim niewątpliwie jest konieczność poddania
się terapii. Nie od dziś wiadomo, że kobiety zupełnie inaczej
używają substancji psychoaktywnych (alkohol, narkotyki, leki) oraz
zachowań kompulsywnych. Bardzo silne związki emocjonalne z
patogenami, stereotypy jakimi nafaszerowane są społeczności, w
których dorastały, intymność relacji, często wstyd i poczucie
winy - to wszystko powoduje, że ich udział w grupach terapeutyczny
jest raczej powierzchowny. Oczywiście tu pojawia się element
kontaktu indywidualnego, jednak nie bez powodu dowodzą twórcy szkół
psychoterapii, że kontakt z osobami z zaburzeniami zachowań w
związku z używaniem substancji, obciążone jest w stopniu znacznym
kłamstwem i manipulacją. Do tego dochodzą elementy przeniesienia a
także przeciw przeniesień. Naturalnie zdaję sobie sprawę z tego,
że przeciw przeniesienia powinny być eliminowane przez
psychoterapeutów w ich procesach superwizyjnych, jednak jestem też
realistą i wiem jaki odsetek z nas uczestniczy systematycznie w
superwizji indywidualnej i poddaje ocenie własne przeciw
przeniesienia. Jednak to jest temat na zupełnie inną okazję.
Kolejna rzecz to zdominowanie zawodu
psychoterapeuty przez kobiety i na tym tle powstałe relacje w
grupach koedukacyjnych. Prowadząc zespoły terapeutyczne najczęściej
obserwuję brak równowagi pomiędzy ilością kobiet i mężczyzn.
Ostatni prowadzony przeze mnie zespół terapeutyczny dobierałem z
uwzględnieniem płci terapeutów (i już słyszałem, że jest to
dyskryminacja!). Całe szczęście, że mogę sobie na to pozwolić,
tworząc prywatny ośrodek leczenia uzależnień.
Piszę o tym ze względu na
doświadczenia w pracy, nie zaś z jakiś osobistych przeświadczeń.
Jestem zdania, że zaburzenia równowagi płci w grupowej
psychoterapii, sprzyjają powstawaniu elementów zastępczych,
przeniesień i przeciw przeniesień zaburzających prawidłowy proces
zmiany. Twierdzę także, że z różnych przyczyn temat ten jest
kompletnie pomijany, a może zwyczajnie nie został dotychczas
zauważony. Oczywiście jestem w stanie sobie wyobrazić różne
głosy sugerujące, że pojawiające trudności się na gruncie
relacji kobiet i mężczyzn mają swoje ogromne znaczenie w tak
zwanym „przepracowaniu” własnych problemów dotyczących relacji
damsko - męskich, jednak zawsze pojawia się we mnie pytanie: „dla
kogo to przepracowanie jest takie ważne, dla terapeuty czy jego
klienta?” Bo jeśli weźmiemy pod uwagę krótkoterminowość
procesu psychoterapii to nie ma w niej czasu na doświadczenia i
eksperymenty, gdyż i tak ogrom mechanizmów obronnych jest do
rozmontowania, żeby treści w ogóle mogły dotrzeć do odbiorcy.
Jednocześnie należy się zgodzić, że w/w relacje to ogromny
obszar, który odzwierciedla i często determinuje dalszy kierunek
pracy psychoterapeuty i klienta. Niemniej jestem zdania, że praca ta
w grupach koedukacyjnych nie wróży zbyt dobrze.
Na koniec jeszcze jeden niezwykle ważny
element. Wielokrotnie obserwowałem i wyrażałem sprzeciw wobec
terapii opartej na własnych przeświadczeniach dotyczących relacji
rodzinnych klienta, a zwłaszcza jego (mężczyzny) relacji z ojcem.
Często są to doświadczenia związane
z przemocą, nadużywaniem substancji,
więzieniem czy porzuceniem rodziny. Wielokrotnie obserwowałem
„osobiste wycieczki” (związane z osobistymi doświadczeniami
specjalistek terapii uzależnień) pod adresem tych ojców, które
były niczym innym jak poniżeniem z elementami wybuchów złości,
co budziło moje przerażenie. Tym większe było moje zdziwienie, że
gdy zgłaszałem uwagi to takich praktyk, to ja okazywałem się
szowinistą i nieobiektywnym „dzikim samcem”. Koedukacja?